
Prof. dr hab. n. med. Lech Poloński
Opracowano przez:
Prof. dr hab. n. med. Lech Poloński
Wieloletni Kierownik III Katedry i Oddziału Klinicznego Kardiologii
Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach
Studia w Śląskiej Akademii Medycznej im. Ludwika Waryńskiego rozpocząłem w 1966r. Dostałem akademik w Rokitnicy – 6 osobowy pokój, żelazne łóżka, nieszczelne okna i wielka dziura w betonowej podłodze na środku. Wtedy to wszystko nie miało znaczenia. Byłem studentem, miałem gdzie mieszkać a i wyżywienie w stołówce obok było zupełnie przyzwoite. W razie „głodu” zawsze można było liczyć na „caritas” (posiłki które zostały po całym dniu) którym dzielił Zbyszek Kostecki. Pewną trudność stanowiło znalezienie w akademiku miejsca do nauki. Nie muszę mówić, że ta właśnie aktywność nie dominowała w naszych zajęciach ale jednak pewne minimum czasu i tej „uciążliwej” czynności należało poświęcać. Po pewnym czasie problem rozwiązały zorganizowane „pokoje nauki”. W akademiku porządku pilnował m.in. portier Pan Pośpiech – starszy mężczyzna ale bardzo sprawny i szybki. Do dzisiaj wszyscy pamiętają hasło „Pośpiech szybszy od prądu”. Po naciśnięciu elektrycznego przycisku otwierającego potrafił dobiec do drzwi przed ich otwarciem. Było to bardzo ważne i odpowiedzialne zajęcie gdyż przez całą dobę studenci próbowali przedrzeć się do akademika żeńskiego a studentki do męskiego. To były stałe podchody. Na straży moralności stał właśnie Pośpiech.
Kampus w Rokitnicy tętnił życiem od rana do późnej nocy. Rano były zajęcia na katedrach teoretycznych, po południu tenis, piłka lub lekkoatletyka a wieczorem kluby studenckie. Świetny Czarny Kot zdominowany przez bardzo aktywny Krąg Harcerski oraz Omega z dobrą muzyką kilka razy w tygodniu. Najlepsze były popołudnia w soboty (w soboty zajęcia odbywały się normalnie) i niedziele. Zdecydowana większość studentów zostawała w Akademikach. Panował błogi spokój i cisza. Był czas na spotkania i spacery.
W Rokitnicy było zlokalizowane bardzo prężnie działające Studium Wychowania Fizycznego prowadzone wtedy przez kochającą sport dr Marię Świeżyńską. Pewnie większość z nas nigdy nie zapomni wspaniałych obozów kajakowych organizowanych przez dr Świeżyńską – na Drawie, Czarnej Hańczy. Często uczestniczył w nich prof. Kornel Gibiński. Przy wsparciu studium WF powstał też w 1968 roku klub narciarski Telemark. Przez kilka następnych lat jego zawodnicy zdominowali studenckie Mistrzostwa Polski. Wygrywali Kasia Wawrzyczek, Magda Waligórska, Ania Szmatoła, Janusz i Rysiek Macyszynowie, Maciek Wawrzyczek. Dr Świeżyńskiej pomagał przy organizacji obozów i treningów w następnych latach mgr Tadeusz Wieczorek a kolejnymi prezesami Telemarku byli Lech Poloński, Janusz Macyszyn i potem Jasiu Baron. Bardzo dobre były zespoły siatkówki, koszykówki.
W Rokitnicy odbywały się też zajęcia wojskowe. Były one obowiązkowe dla kobiet i mężczyzn. Miały swój niepowtarzalny koloryt i mnóstwo anegdot: na zajęciach padały „trudne” pytania do oficerów-wykładowców: „jakie skutki dla zdrowia wywoła wybuch bomby mitochondrialnej? Czy w czasie przeprawy przez rzekę do czołgu nie dostanie się woda przez lufę?”. Odpowiedzi były długie i mocno pokrętne a w końcu nerwowe zakończenie „szeregowiec Kowalski, nie zadawajcie głupich pytań”. Legendą obrosły wyczyny Pani Adeli z Baru na terenie Akademii – w ciągu 15 minutowej przerwy potrafiła przygotować kanapki dla całej kompani. I to jakie kanapki. Mundury wykorzystywano także, przez chyba trzy kolejne lata w pochodach 1-majowych. W ten sposób zapewniano frekwencję i dyscyplinę. Potem był poligon. Spędziliśmy 6 tygodni w Kłodzku. Były nocne alarmy z 20 kilometrowym marszem z pełnym wyposażeniem, było ostre strzelanie i służba wartownicza. Były też, jak w każdym wojsku przygody. W czasie zajęć w terenie tak się zakręciliśmy, że nie pomogły mapy, kompasy i lornetki. Chcąc nie chcąc prowadzący zajęcia major musiał zapytać o drogę przechodzącą kobietę prowadzącą krowę. Do koszar trafiliśmy po zmroku. Innym razem w czasie zajęć w terenie było bardzo ciepło, słonecznie. Żołnierze jak zwykle trochę niewyspani, zdrzemnęli się w okopach. Prowadzący zajęcia mjr Żmuda wizytował stanowiska „bojowe”. Widząc śpiące wojsko rzucił do okopu petardę. Myślę, że to była najszybsza pobudka w życiu wielu z nas.
Pierwsze dwa lata studiów które odbywały się w Rokitnicy były trudne, trochę stresujące. Mieliśmy oryginalnych i niepowtarzalnych nauczycieli: prof. Ryszarda Wróblewskiego (słynne „my genetycy ja i Watson i Crick”), wybitnego dydaktyka prof. Stanisława Kohmanna (niezapomniany wykład o jajnikach ilustrowany świetnie ręcznikiem) , prof. Tadeusza Wilczoka (wrócił co dopiero z USA i miał pięknego Mercedesa), prof. Jana Jonka („podobne do liści dębiu” ).
Po dwóch latach zakwaterowania w Rokitnicy, zostaliśmy przeniesieni do akademika do Zabrza. To był już zupełnie inny świat – Rokitnica to było przedszkole, Zabrze to świat dorosłych. Minął już stres związany z zagrożeniem wyrzucenia ze studiów w razie niezdania egzaminu na pierwszych dwóch latach studiów. Był dobry klub studencki PEAN, były świetne wspólne Barbórki ze studentami z Politechniki Śląskiej. Było też wiele możliwości zarobienia pieniędzy w spółdzielni pracy Kajtek. Pamiętam, że za mycie dworca kolejowego w Bytomiu zarobiliśmy po 6 000 złotych- naprawdę duże pieniądze.
Końcówkę studiów spędziłem w akademiku w Ligocie. Wygodny, nowoczesny ale bez tej atmosfery którą miały akademiki w Rokitnicy i w Zabrzu. A przede wszystkim byliśmy już prawie dorosłymi ludźmi i każdy bardziej zajmował się sobą. Akademik był zwykle pusty, spotykaliśmy się coraz rzadziej.
Po studiach wszyscy odbywaliśmy obowiązkowe staże na oddziałach chirurgii, chorób wewnętrznych, ginekologii i pediatrii. Po tylu latach mogę się przyznać, że byłem tylko na oddziale chorób wewnętrznych a właściwie na kardiologii którą prowadził doc. Adam Wolański. Doc. Wolański potrzebował ludzi do pracy i pozostałe staże, za jego przyzwoleniem odbyłem „zaocznie”. Trochę przez przypadek, rozpocząłem swoją życiową przygodę z kardiologią w 1972 roku. Zakończyłem ją w 2017 roku przechodząc na emeryturę.